"Rzeczpospolita" - 14.07.01

Dziupla na gorze

PORTRET

Ojciec Stanislaw Musial, SJ

Jezuicki kompleks klasztorny w Krakowie. Bazylika i kampus Ignatianum, uczelnia, gdzie studiuje ponad dwa tysiace studentow, glownie swieckich. Obok tetniaca Starowka; tu cisza, szum wielkich drzew; w wirydarzu za moim oknem stawek ze zlotymi rybkami. "Jak dobrze byc jezuita", mysle, chlonac ten spokoj.

Siedzimy na kanapie ze Staszkiem Musialem. Koloratka, szary znoszony sweter, jak zawsze. Znamy sie od Bog wie ilu lat. W stanie wojennym organizowal spotkania "Tygodnika Powszechnego" w innym jezuickim domu, na nadwislanskim urwisku w Przegorzalach. Byl troskliwym "bezszelestnym" gospodarzem. Nie mieszal sie do "burzy mozgow". Dbal, zeby nam bylo dobrze, zebysmy zjedli. Teraz, gdy siedzi naprzeciw mnie, tez emanuje cieplem, skromnoscia, szczeroscia. Nikt by sie w nim nie domyslil bezlitosnego polemisty. Powiedziec, ze jest nietuzinkowy, to za malo. Jezuici mieli w swoich szeregach wielkie indywidualnosci. Ten jest szczegolny.

1 maja 1938 roku dzwiek dzwonow na sume mieszal sie z ochryplym spiewem "Miedzynarodowki" bojowo nastrojonych pochodow z czerwonymi sztandarami, gdy w Losinie Gornej kolo Limanowej przychodzil na swiat Stanislaw Musial. Przywiazuje wage do tej zbieznosci. Nie bez racji.

Urodzil sie w rodzinie "wolnego kmiecia", stosunkowo zasobnej, jak na warunki malopolskie. Pobliska gorke nazywano Musialowka. Wies tradycyjnie niechetna panom. Tedy przeszla rabacja: - Opowiadal mi dziadek, ze kolo stawu, wedle dworu, ludzie przerzneli dziedzica drewniana pila na pol. Nie, miejscowi nie mieli poczucia winy, ale pamietali. Przechodzil mnie dreszcz, ilekroc tamtedy szedlem: "jak ten czlowiek cierpial; drewniane zeby pily...".

Wojna przyniosla inne dreszcze. Nocne wizyty zbrojnych roznej masci, rabunki, rekwizycje. Ciagle uciekali do lasu wyrwani ze snu. - Pamietam, ktos doniosl, ze mama dokarmia Zyda. Zjawila sie zandarmeria. Ojciec uciekl, matke i nas, dzieci wraz z Zydem, ustawiono pod sciana. Ja na koncu, bo najmlodszy i najmniejszy. W naglym odruchu rzucilem sie i oblapilem zandarma za nogi, bardzo mocno. Pamietam sile uchwytu. Niemiec niespodzianie wzruszyl sie, dal mi cukierka w polyskliwym papierku. Rodzina ocalala, ale Zyda powlekli na powrozie za koniem.

- Stad twoja milosc do Zydow?

Zaprzecza. - Wtedy bardziej kochalem te cukierki w blyszczacych papierkach, ktore Niemiec potem regularnie przysylal.

Niektorzy leczyli potem kolana

Nie mial w domu zle, ale za wszelka cene chcial sie wyrwac. Ciagnal go szeroki swiat. Pomogla miejscowa silaczka, Maria Odziomek. Wylawiala zdolniejsze dzieci i pchala ku nauce. Jako osoba pobozna rozeslala podania do pieciu zakonow, ktore prowadzily male seminaria. Najpierw do Tuchowa, do redemptorystow.

- I pomyslec, ze bylbym teraz z ksiedzem Rydzykiem...

- Raczej zamiast niego...

Redemptorysci nie odpisali. Pozytywna odpowiedz poczta przyniosla od jezuitow z Nowego Sacza. Szalal z radosci. Nie mogl zrozumiec, dlaczego drugi protegowany Marii Odziomek, ktory z nim jechal, plakal z tesknoty za domem. - Im bardziej plakal, tym bardziej mnie smieszyl - mowi.

Przez trzy lata nie odwiedzil domu, choc bylo blisko. Za to ojciec przyjezdzal. Mial z jego powodu klopoty. Wladze wyrzucaly mu, ze sposobi zdolnego syna na kleche. Kusily stypendium w Moskwie: - Ojciec, bron Boze, nie namawial mnie, tylko relacjonowal. Przez moment zaiskrzyla mi ta Moskwa, ale sie oparlem.

Kosciol mu imponowal. Bez szemrania znosil dryl i potezna dawke indoktrynacji. Dzien zaczynal sie od piatej rano parogodzinna medytacja. Na kleczkach. Niektorzy chlopcy leczyli potem kolana. Posilki w milczeniu. Lektury scisle wydzielone. Intelekt cwiczony lacina, pamieciowo. Za krytyke wyrzucano. Dwie trzecie sie wykruszylo.

Odpowiadalo mu takie zycie. Umial sie przystosowac. W chwilach przygnebienia patrzyl przez okno. Pomagalo. Na wlasna reke uczyl sie niemieckiego. Jezyki lapal z powietrza. Ojciec mial ucho do jezykow. Kiedy wrocil z saksow we Francji, zwracal sie czasem do dzieci po francusku. Zapamietal ojcowskie "s'il te plait", gdy przerzucali gnoj.

Za stalinizmu male seminaria zostaly zlikwidowane, jezuitom z Nowego Sacza zabrano budynek. Zadnego z seminarzystow nie przyjeto do gimnazjum. Pozostawal im nowicjat w Starej Wsi, gdzie jezuici przygotowywali tez do matury. W maju 1952 roku skonczyl pietnascie lat. 15 sierpnia przywdzial habit jezuicki. Za specjalna dyspensa Rzymu, ze wzgledu na wiek.

Pojechal do domu pozegnac sie. Pamieta: stoi na przystanku samotnie, nikt go nie odprowadzal. Z remizy dobiega skoczna muzyka: - Poczulem, jak bezwiednie plyna mi lzy. Sentymentalne uczucie, ze zamyka sie jeden swiat, otwiera drugi.

W Starej Wsi nie byl buntownikiem. Ale biskupi podpadli mu z powodu zwyklego kalendarzyka na rok 1953. Bylo w nim m.in. oswiadczenie Episkopatu (wydane po aresztowaniu kardynala Wyszynskiego) z prosba do wladz o odseparowanie prymasa. Podpisal biskup Michal Klepacz z Lodzi. Staszek nie komentowal, ale pomyslal, ze jest to dowod zdrady, i kalendarzyk zachowal do dzis.

Scisly nowicjat trwal dwa lata. Potem trzy lata swietnej jezuickiej szkoly przygotowujacej do matury, ktora zdaje w roku 1957. Trzy lata filozofii w seminarium jezuickim w Krakowie; nastepnie dwa lata teologii w Warszawie. Swiecenia kaplanskie (1963 r.), a w 1965 roku - Rzym. Dalsze studia. Jezyki przychodza same. Dzis porusza sie swobodnie we wloskim, francuskim, niemieckim. W angielskim "akcentowo rozpoznawalny", jak mowi.

Zajety soba, nie rozpoznaje zrazu wielkosci Soboru Watykanskiego II, ktory odbywa sie na jego oczach. Odwrotnie niz ks. Michal Czajkowski (ich obu wymienia sie dzis jednym tchem). Nazwa "sobor" kojarzyla mu sie po staremu z "anatema sit", czyli z potepieniem wszelkiego novum. Gdy grubo pozniej zaczal studiowac dokumenty soborowe, szczegolnie ten o wolnosci sumienia, zrozumial, jak doniosle zmiany zaszly w mysli Kosciola.

Zmieniam tasme. Staszek lapie sie za glowe: - Boze, spowiedz! - Zagadalismy sie.

Na grzbiet stara sutanna (prezent od ksiedza, u ktorego pracowal w Niemczech): - Wole zwykla, ksiezowska, niz te nasza z pasem.

Fioletowa stula, i pedem do bazyliki.

- Panuje opinia, ze nosi cie po swiecie.

- Glownie z powodu ksiazek!

Niczego nie zwiedza. Zjezdzil Europe, zbierajac materialy do doktoratu, ktory mial byc doskonaly, odkrywczy, perfekcyjny. Szukal klucza, przewalal rekopisy. Gdy konczylo sie stypendium, zarabial poslugami duszpasterskimi w Niemczech, we Francji, we Wloszech. Fascynowal go Renesans. Zwodniczy, grzaski okres. Nie wydal geniuszy mysli, wywolal ferment, wcale nie areligijny, lecz odmienny. Czas na zaglebianie sie w ksiegi wydrapywal sila. Pozeraly go kontakty z ludzmi, kazania, rekolekcje. Wreszcie pewnego dnia wladze zakonne zazadaly powrotu do kraju. Wrocil z pustymi rekami, bez doktoratu. Moze zgubila go sklonnosc do perfekcji, moze rozdwojenie.

Dobrze mi jako "luzakowi"

- Hodowali mnie na profesora - nie zostalem. Na naukowca - zawiodlem. Jestem oddalony od nauki. Nawet nie wiem, jaki narybek wstepuje, bo nie mam tytulu, zeby miec z najmlodszymi do czynienia.

Prowincjal woli trzymac go na boku nie tylko z powodu braku doktoratu. (Co drugi mlody jezuita ma dzis doktorat.) Mlody ojciec Stanislaw Obirek (tez oczywiscie doktor), przelozony krakowskiego klasztoru, mowi, ze Musial ma w glowie kilka doktoratow, ale zadnego na pismie. - Piotr Skarga tez nie mial doktoratu, kto o tym dzis pamieta?

Czy upokarza go ciagle prostowanie, gdy tytuluja go doktorem? Twierdzi, ze nie. Smieszy go pochod literek przed nazwiskiem.

- Mysle, ze przemawia przez ciebie gorycz.

- Tak sadzisz? A ja mysle, ze dobrze mi jako "luzakowi". Z biedy uczynilem bogactwo. Wystarczy mi klateczka, "Dwanascie koszy ulomkow", moj cotygodniowy biblijny felietonik w "Tygodniku Powszechnym".

Powiedzmy: felietonik pisany z reporterska wena, ale najezony wiedza, ktorej nie znajdzie w zadnej internetowej bibliotece (nawiasem mowiac, uzywa trzydziestoletniej Olimpii). Brak mu dostepu do rekopisow. Przykladowo: chcialby napisac o swietym Bernardzie walczacym z Abelardem. Jest taka rzezba na kazalnicy u trapistow w Austrii: Bernard stawia stope na karku Abelarda, grzesznika, ale pastoralem wali go nie swiety, lecz aniolek. Swiety trzyma krzyz, rak nie chce brudzic. Skad taka symbolika? Wie, ze wyjasnienia nalezy szukac u trapistow, u cystersow w Ameryce, sa nowe opracowania...

- Mowisz mi o prehistorii, a w mediach poruszasz palace problemy wspolczesnosci. Twoje sady krzycza, polemiki sypia iskry. Nie ma w nich slowek amortyzujacych: "byc moze, niekiedy, czasem". Uslyszalam okreslenie "oszalaly filosemita", w kazdym razie kojarzysz sie ludziom jako "ten od Zydow". Pasuje ci?

- Pasuje. Pod warunkiem, ze dodasz "ksiadz".

Zaczelo sie od karmelitanek w Oswiecimiu. Konkretnie od dziennikarza belgijskiego, z pochodzenia Zyda, o nazwisku Suchecky. Pewnego dnia w roku 1985 zglosil sie do redakcji "Tygodnika Powszechnego" z pytaniem: co my, katolicy, zrobimy z karmelitankami, ktore zagospodarowaly budynek dawnego teatru w poblizu obozu. Turowicz spieszyl do Kurii z zyczeniami wigilijnymi. Zlecil Musialowi zajecie sie przybylym. Gosc pytal, kiedy karmelitanki odejda. Musial, jeszcze wowczas nieobeznany z sytuacja topograficzna, bronil istnienia klasztoru, uwazajac, ze daje pozytywny komentarz miejscu. Jest domem modlitwy, nie dyskoteka. Przybyly notowal wszystko, pozniej wydrukowal obszerny, kontestujacy artykul w laickim intelektualnym pismie "Regards". I zaczelo sie. Delegacje z Belgii, tony listow ze swiata adresowane do krakowskiego metropolity. Kardynal Macharski przekazal sprawe Musialowi, znal jezyki, stal sie glownym mediatorem.

Zglebil problem. I po solidnych historycznych dociekaniach doszedl do przekonania, ze zadania Zydow nie sa podyktowane jedynie ich nadwrazliwoscia. Zrozumial, ze w czelusc Oswiecimia wchodza wszystkie doswiadczenia zydowskie. Wniosek byl taki: niechze ten skrawek ziemi pozostanie ich symbolem. Niech nie bedzie obudowany chrzescijanstwem: - My mamy tyle miejsc kultu, ze stac nas na oddanie Oswiecimia Zydom. Niech zapanuje tam cisza, jakiej pragna. Bez wyscigu wszystkich narodowosci, ktore tam ucierpialy.

Podobne stanowisko zajal pozniej wobec tzw. krzyza papieskiego na zwirowisku. ("Zareagowalem gwaltownym artykulem, kardynal byl wsciekly.") Nie istnieje krzyz papieski, poniewaz papiez nie wyrazil intencji, ze posyla krzyz na zwirowisko. W Birkenau papiez odprawial msze przy tym krzyzu, ktory nastepnie, jak wszystkie oltarze polowe, przy ktorych sie modlil, zostal rozebrany. Lezal na skladzie w ktorejs z parafii oswiecimskich. Pewnej nocy, kiedy Karmel mial sie definitywnie przeniesc, samozwancza lokalna ekipa, bez wiedzy kardynala i muzeum, wmurowala krzyz w zwirowisko. Natychmiast zwirowisko obroslo krzyzami, ale to juz byla zwykla heca, ktorej wladze koscielne polozyly kres. Jednakze, rzekomy krzyz papieski pozostal: - Moze potrafilbym umrzec za krzyz, ktory jest w kulcie, ale przeciw temu krzyzowi protestuje. Bo ciazy na nim wina podstepu, chec dokuczenia Zydom, przejaw naszej zaborczosci.

Mowi o wielowiekowej obecnosci Zydow na naszej ziemi, zawsze w pozycji upokorzenia. Bylismy dla nich nie najgorsi, wciaz sie tym chwalimy, ale lekcewazylismy ich. Dzieciak mogl w Zyda rzucic bezkarnie kamieniem, zolnierz obciac brode, nic mu za to nie bylo. Nawarstwiajaca sie, czesto nieuswiadamiana, pogarda. Odkladala sie w psychice obu nacji trwalym pietnem: - Bo zlo nie nabiera cech dobra z uplywem czasu.

- Pamietam, jak cytowales zartobliwe powiedzenie biskupa Paryza, Jeana-Marie Lustigera, w sprawie Karmelu: "niech ksiadz powie kardynalowi Macharskiemu, ze purpura wymaga meczenstwa". Bo decyzja nie zapadla od razu, jezdziles, paktowales. Wiec to jednak wtedy zaczela sie twoja milosc do Zydow?

- Raczej wstyd. Wstyd za nas. Identyfikuje sie z narodem przesladowanym przez chrzescijan. Zydzi drza. Cale wieki drza. Znajduje potwierdzenie tego drzenia w dokumentach.

- Drza?! Przeciez wiesz, jak potrafia byc zarozumiali, pewni siebie i podejrzliwi. Drza nawet teraz?

- Nawet. Daje im margines podejrzliwosci. Maja prawo szukac podtekstow antysemickich po tym, co przeszli. Podchodze do nich z zapasem zyczliwosci. Dlatego nie zgadzam sie z ksiedzem Chrostowskim, ze w naszych obopolnych stosunkach powinna obowiazywac symetria. Z Zydami nie moze byc symetrii.

Zglebiajac dzieje Zydow, poznal dokladniej ciemne strony historii Kosciola. Zastanawia sie, dlaczego my, chrzescijanie, tak ochotnie palilismy na stosie ludzi, posylajac na dobitke do plonacego czlowieka ksiedza z krzyzem, zeby sie nawrocil. Rzez sprawiona przez krzyzowcow w Konstantynopolu. Do dzis pamietana przez Kosciol wschodni i nieprzebaczona:

- Powtarzam, zlo zaklajstrowane nigdy nie nabiera z czasem cech dobra.

Ciekawia go niewierzacy. Rozumie ich i nie rozumie. Rozumie obrzydzenie na mysl, co wyprawiali "dobrzy chrzescijanie". Ale nie rozumie, co przychodzi w miejsce Boga? Dlaczego nie podcinaja sobie zyl, jak stoicy? Jakie motywacje kieruja ich zyciem? Czlowiek jest parcela niezglebiona.

Zastanawiamy sie oboje: ilu jest dobrych ateistow, a ilu zlych kaplanow. Policzmy. Bilans moglby byc dla nas ujemny. Kaplani tkwia w zamknietym modelu ustalonego raz na zawsze rytu myslenia i postepowania. Boja sie, ze innosc moze go zburzyc. Czy jest recepta na wyjscie z tego zaczarowanego kola?

- Moze nalezy wywolac w sobie stan napiecia jako antidotum zastoju? - mowi.

- Ba!

- Ba! Wiem. Latwo powiedziec.

Stanislaw Musial nie jest tylko ani "tym od Zydow", ani "prostujacym sciezki Panskie".

- Jezeli chcialbym dusze odslonic, to interesuje mnie naprawde problem: milosc do Chrystusa.

Widzi go jako "sytuacje bezbrzezna". Teolodzy i biblisci stronia od tematu. Mistycy sa odwazniejsi, ale widza Chrystusa-wizerunek, popadaja w ekstaze bliska seksualnosci. Nie przemawia do niego Faustyna.

- Gdybym z Chrystusem zaczal prowadzic rozmowy, jak teraz z toba, natychmiast poszedlbym do psychiatry.

Chce Jezusa odbierac nie przez gloski jezyka. W ostatnim numerze "Zycia Duchowego", pisma wydawanego przez jezuitow, napisal artykul o Edycie Stein. Blizej jej bylo do protestantow, dlaczego wiec wybrala katolicyzm? Uwaza, ze z powodu Chrystusa. Protestanci maja Eucharystie, ale tylko w momencie przyjmowania. U nas tajemnica obecnosci jest ciagla.

- Jak ci sprawe przyblizyc? Znalazlem sie w schronisku w Alpach, kiedy zdarzyl sie tragiczny wypadek. Starsze malzenstwo wybralo sie na spacer. Maz wpadl w szczeline skalna. Zyl, wolal, ale wydostac sie nie mogl. Wtedy pomyslalem, ze gdybym ja wpadl w taka dziure bez wyjscia, uznalbym to za dar; dar rozmowy niczym nierozproszonej z gruntem ostatecznym, z Chrystusem. Nie popadlbym w rozpacz, ale skupilbym sie na Nim, nie moglbym od Niego uciec. Wiesz, bo ja nie mam poboznosci codziennej; modlitwa brewiarzowa porozrywana. Jest we mnie niepokoj, ktory nigdy nie zaowocowal solidnoscia.

Sluby geograficzne

Nagle zorientowal sie, ze nie jada miesa: - Przed wykladem w Austrii spojrzalem przez okno i zobaczylem, jak dwoch dryblasow ciagnie za ogon swinie, ktora przerazajaco kwiczy i patrzy wyraznie na mnie, zebym ja ratowal.

Zaczal wyklad w akompaniamencie tego smiertelnego kwiku. Bo nie umieli jej zabic. Od tego czasu odechcialo mu sie miesa. Nie ma w tym zadnej ideologii wegetarianskiej, wylacznie ten kwik. Koledzy smiali sie, ze miesa nie jada, ale ryby owszem, bo drogie. Wiec przestal jesc i ryby. Na stole w refektarzu jest tyle potraw jarskich.

Podobnie z alkoholem. Wracajac z Austrii w 1985 roku zlozyl abstynencki slub geograficzny ("koledzy smieja sie, ze wszystkie moje sluby sa geograficzne"). Pije alkohol tylko poza Polska. Bo w Polsce ludzie nie umieja pic. Brat obrazil sie, gdy odwiedzil go w Radomiu: "o Boga walczyc nie bedziemy, ale zes sie ze mna nie napil, tego ci nie wybacze".

- Moja geograficzna abstynencja rozsmiesza ludzi, ale pomogla czlowiekowi, ktory przyszedl do mnie z problemem alkoholowym. Poradzilem mu swoj system i zadzialal. Rokrocznie dostaje od niego telegram, ze OK.

Pisuje, gdzie chce, bywa, gdzie chce. Wyklucza "Nie" i "Nasza Polske". Oba pisma podobnie wredne w intencji. Wskazuje na swoj artykul we "Wprost": - Ten, wiesz, gdzie na okladce jest slubna para lesbijska. "Wprost" ma na ogol celne okladki. Na przyklad z Matka Boska w masce gazowej, swietna. Absolutnie nie naruszala sacrum. W skrotowej formie wyrazala rozboj, jakiego dokonujemy na naturze.

- Udzieliles wielkiego wywiadu "Zdaniu", organowi lewicy krakowskiej.

Po wywiadzie Andrzej Urbanczyk (red. naczelny "Trybuny") zaprosil go na panel pod haslem "Obawy wasze, obawy nasze". Przyszlo nadspodziewanie wielu mlodych. Podobno pchaja sie do partii drzwiami i oknami. Urbanczyk mowil Musialowi, ze nie musza robic rekrutacji.

- I ty mu tak naiwnie wierzysz?! - pytam.

- Nie tyle wierze, co wole ich od politykow powolujacych sie na wiare. Takich przeswietlalbym od podszewki.

Nosi w sobie romantyczny sentyment do mlodych lewicowcow odwolujacych sie do dziewietnastowiecznego socjalizmu bez Marksa. Do idei dostrzegajacej nieudacznikow i nedzarzy. W skali makro moze utopia, ale wydala wielu pieknych ludzi. Nie sposob zaprzeczyc.

O prezydencie Kwasniewskim ksiadz Musial nie mysli zle: przemawia dorzecznie, pietnuje rasizm. Nieporadne tlumaczenie sie z klamstewka o wyksztalceniu przydaje mu cech ludzkich. Ulepiony z kruchej gliny, jak wielu.

Wspomina wlasny ciern. Rok 1966. W kraju uroczystosci milenijne, niepokoj; w Rzymie on, potwornie spanikowany, ze zabiora mu paszport. Pomaga we wloskim kosciele. Nagle zjawia sie chlopak z Polski, uszczesliwiony, ze znalazl rodaka. Bardzo potrzebuje pomocy: - Ja migam sie, wietrzac prowokacje; mowie, ze nic przy sobie nie mam, ze mieszkam daleko. "Ja z ksiedzem pojade". Zaparlem sie, nie i nie. Stchorzylem. Na odchodnym chlopak powiedzial: "To ja sobie ksiedza, ksieze Musiale, popamietam na cale zycie". Ten czlowiek byl w beznadziejnej sytuacji, a ja go odrzucilem i juz nigdy tego nie naprawie.

Wspomniany ojciec Obirek mowi: - Staszek wyprzedza, jak w Biblii, dwa pokolenia, ktore musialy umrzec, zeby ich potomkowie nie czuli sie juz niewolnikami, stali sie wolnymi ludzmi... Owszem, Musial stanowi klopot dla naszego prowincjala, bo wyrywa sie z szeregu. Reaguje jak sejsmograf na najczulsze potrzeby czasu. Ale w ten sposob ratuje honor polskiego Kosciola. Przy tym czlowiek najzwyczajniej dobry. Ma swoich ukrytych podopiecznych. Przemierza dziesiatki razy dziennie schody, zeby do nich zejsc ze swojej dziupli na gorze.

Ewa Berberyusz

Stanislaw Musial, SJ, laureat nagrody Polskiego Pulitzera (przyznawanej przez miesiecznik "Press") za artykul pt. "Czarne jest czarne" w "Tygodniku Powszechnym" (nr 46/1997). W latach 1989- 1995 byl sekretarzem Komisji Episkopatu ds. Dialogu z Judaizmem. Obecnie autor cotygodniowych felietonow religijnych w "Tygodniku Powszechnym" pod haslem "Dwanascie koszy ulomkow". Mieszka w Krakowie.


 Powrot do strony glownej
Powrot do strony - Prasa o Rydzyku

E-mail
 

(C) Marek Klodarczyk